czwartek, 7 maja 2015

Bergen :)




Decyzję o wyjeździe podjęłam od przemyślenia "dawno gdzieś nie pojechałam". Tak oto zaczęłam szukać towarzysza podróży.

Założenie było takie:
-3-4 dni
-budżet max 600zł za całość (loty+życie "tam")
-kwiecień

Po paru dniach poszukiwań, znalazł się kolega, który na pytanie "ej, jedziemy gdzieś?" odpowiedział "dobra!". Przeglądając oferty lotów, braliśmy pod uwagę głównie Gruzję, Maroko lub Szkocję. Przerzucaliśmy decyzjami gdzie by tu jechać, aż znaleźliśmy na WizzAir loty do Bergen. W jedną stronę 59zł, w drugą 159. Wydawała się najtańsza z wszystkich i niewiele myśląc- zaklepaliśmy :)

Jak to zrobić więc, skoro wybieramy się do chyba najdroższego kraju Europy, żeby zmieścić się w postanowieniu co do budżetu?
Najtańsze znalezione schronisko, to YMCA w centrum- za 3 noclegi zapłacilibyśmy ok 400zł... Za dużo.
Padł pomysł żeby skorzystać z couchsurfingu. Aaaaa.... tydzień do wyjazdu i dalej nikt nie odpisuje!
Po jakiejś wysłanej 30. wiadomości, aż jedna, jedyna osoba odpisała, że nas przenocuje. Yeeyy!


18. Kwietnia. Wylot ok 18 z Katowic.
Rano robimy zakupy- chlebek, warzywa, kuskus, makaron i jakieś sosy z torebki. Damy radę! Przez 3 dni nie umrzemy :D
Potem szybkie pakowanko, wsiadamy w auto w Krakowie i heja na lotnisko! Po drodze jemy przygotowany przeze mnie obiadek- makaron z warzywami w pojemniku i wstępujemy jeszcze do McDonalda, rozprawiając o tym, co to będzie, jak to będzie.

Leje, wieje, grad ze śniegiem. To jak u nas jest taka pogoda, to jak będzie na Północy...?

Odpowiedź znamy już po paru godzinach, kiedy dolatujemy około 20 na lotnisko w Bergen- resztki słońca zachodzą nad fiordami, a miasto zachwyca już na początku nas swoim urokiem.

Wydrukowaliśmy sobie wskazówki, jakie wysłał nasz kolega Wayne, który zadeklarował się nas przenocować. Podchodzimy do automatu biletowego, wydajemy okrzyki zgorszenia na widok ceny jednorazowego biletu i wsiadamy do autobusu.

Jedziemy sobie spokojnie, zadowoleni, kiedy dostaję smsa od Wayne'a "wyszedłem po was na przystanek. To wy jechaliście właśnie w tym busie?"

Chwila zawahania... Czyżbyśmy przegapili przystanek? Liczyliśmy na rozkładzie jazdy że to 14. przystanek miał być. Ale cóż z tego- przystanki są na żądanie! Ale z nas ciapy... Podchodzimy do kierowcy pytając po angielsku gdzie miał być przystanek Trolldallen, a on na to, że już dawno był.
Wydziera się z nas małe "ooo kuuurcze", na co on zaczyna się śmiać i mówić do nas po polsku :)

Dzięki temu śmiesznemu incydentowi zrobiliśmy kółeczko autobusem i wysiedliśmy na dobrym przystanku, a przez ten czas kierowca-Polak tłumaczył nam i polecał to i owo w Bergen.

Przenocowaliśmy u Wayne'a. Facet okazał się być chyba najbardziej wyluzowanym człowiekiem świata. Tego się nie da opisać jak bardzo :D Dostaliśmy także klucze do jego mieszkania, poczęstował nas jedzonkiem i obejrzeliśmy razem mecz hokeja i odcinek DareDevil. W międzyczasie, rozmawiając, dowiedzieliśmy się że jest pochodzi on z USA, a w dniu, w którym napisałam do niego z prośbą o hosting, napisało do niego także 6 innych osób. Oprócz tego, prawie codziennie ktoś pisze do niego na couchsurfingu i naprawdę fartem padło na to, że przenocuje akurat nas, bo- jak to stwierdził- "dawno nie nocował Polaków".


Wayne także miał z domu widok na "Giewont" :D


19 kwietnia, Bergen.

Swą przygodę w Norwegii zaczynamy od wyjścia na najbardziej znaną górę w okolicy- Ulriken.

Po dojechaniu do centrum miasta, wyruszamy o godzinie 10. Jest słońce, cieplutko, przyjemnie. To na pewno Norwegia??


Po jakimś czasie wędrówki, przed samym szczytem spotykamy takie oto coś:


\
Cóż to może być?
Skarb?
Bomba?
Jedzenie?

Tak! To skarb! Czekoladki! :))
Bardzo miła niespodziewanka dla podróżnych, nie mam pojęcia kto i dlaczego to tu dał, ale mnie tam nie trzeba było namawiać żeby się poczęstować :D

Pięć minut później jesteśmy już na Ulriken (643m n. p. m.). Szczycik może niewysoki, ale za to wychodziliśmy z poziomu praktycznie 0m, więc na górze zasłużony odpoczynek i chwila na "tryb Japończyka" czyli focenie wszystkiego czego się da.

Przepiękny widok!



  

Wrzucam same zdjęcia widoczków, a zatem dowód że faktycznie tam byłam :D:D
 
Po pikniku na Ulriken ruszamy w drogę dalej- nie schodzimy do miasta, wyruszamy na Floyen!
Góra teoretycznie obok, a praktycznie trzeba zrobić taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaakie obejście żeby tam dotrzeć. 
 Przez pewien czas nudno, biało, szaro, monotonnie....
Przestaliśmy robić zdjęcia, idziemy przed siebie zatopieni we własnych myślach i zmęczeniu. Gdzie ta kondycja ja się pytam!?

Po jakimś czasie, za nieskończonym krajobrazem, ciągnącym się niczym guma na bucie, zza siódmej góry, zza siódmej doliny i zza siódmej grani, wyłania się niesamowity widok:




Czas na przerwę- czas na zdjęcia!
Tak się robi fotografie! :D
 Nie powiem, żeby z tych wygibasów mi wyszło coś sensownego, no ale.


 
ee
"Jeziorko" było tamą, którą obserwowaliśmy z daleka idąc sobie grzecznie szlakiem górskim z Ulriken. Ozdobione niewielkimi stawami, wodospadami, gdzieniegdzie pływały jeszcze kry lodu. Naprawdę malowniczy widok, a głębi tego krajobrazu nie odda żaden najlepszy aparat :)


Jakiś czas później docieramy na Floyen. Chwila na oddech, zachwyt widokiem miasta nad fiordami...

Łolaboga a co to.
 Mamo, już będę grzeczna!

Musieliśmy zmyć się jak najszybciej stamtąd, bo skoro zakaz wstępu dla czarownic, to musiałam się go trzymać, nie wiem jak Norwegia egzekwuje prawa na czarownicach.


O godzinie 18 zeszliśmy do miasta. Mieliśmy obejrzeć go na następny dzień, ale korzystając z ładnej pogody pozwiedzaliśmy na szybko jeszcze kilka zakątków, między innymi Bryggen.



Potem poszliśmy go kościoła na polską mszę, jako, że była niedziela.
Spóźniliśmy się dosłownie minutę na autobus do mieszkania Wayne'a, w związku z czym musieliśmy czekać godzinę na następny.
Po raz kolejny wykorzystaliśmy piękną pogodę i usiedliśmy przy jakimś porcie oglądając okolicę i rozkoszując się ciszą i klimatem tego miasta. Albo za długo już mieszkam w Krakowie, albo Bergen jest niesamowicie cichym miastem :D




20 kwietnia. Bergen, Asane, Morvik i Salhus

 Rano dokończyliśmy zwiedzanie tego, czego w Bergen wcześniej nie widzieliśmy. 
Weszliśmy do Hanseatik Museum oglądając najstarszy zachowany drewniany budynek w Bergen


Machnęliśmy fotkę z Bryggen na dowód że byliśmy i była piękna pogoda w tym jakże deszczowym podobno mieście :)

A ja poznałam nowego kolegę...


 Później poszliśmy do ogrodu botanicznego. Podziwialiśmy cuda natury i to, że w Norwegii są tak ogromne ilości Rododendronów i Azalii było dla nas niesamowite!


"Bardzo typowy" dzień w Norwegii:

 A uliczki w takiej pogodzie, wręcz upale, jeszcze z widokiem na wodę i morskim zapachem przypominały bardziej włoski lub grecki klimat... :D


Gdy doszliśmy do wniosku że obeszliśmy już Bergen całe wzdłuż i wszerz tam gdzie tylko się da za darmo dotrzeć postanowiliśmy pojechać poza Bergen, jeszcze za Asane, a dokładniej w okolice Nordvika, tam gdzie kilka fiordów łączy się w jeden.

W Asane doszliśmy do wniosku że właściwie to dlaczego by nie łapać stopa?

A no dlatego, że Norwegowie nie chcą tegoż właśnie. Po jakimś czasie gdy ścierpnięte ręce już dawały o sobie znać, podeszła do nas bardzo wiekowa Pani, wyciągając 100 koron i mówiąc łamanym angielskim "kupcie sobie bilet" :D


Wysiedliśmy w Morvik i szliśmy i szliśmy i  szliśmy drogą wzdłuż fiordów...

Dusze nasze jako przyszłych architektów krajobrazu skakały, radowały się i turlały po chmurkach z zachwytu...





Znaleźliśmy jakąś małą, wydeptaną ścieżkę wśród bliżej nieokreślonych chaszczy- ale takie przyciągają najbardziej... :D

Po jakimś czasie wyłaniają nam się ciekawe widoki...

...I ciekawe przedmioty :D
No mnie dwa razy namawiać nie trzeba :D
 


Ścieżka także poprowadziła nas do takiego miejsca, w którym oczywiście urządziliśmy sobie przerwę na piknik :)
Wygrzewaliśmy się na słońcu, czując na sobie powiew morskiej wody :)
Chill...
 
Weszliśmy do tej "szopy", ponieważ była otwarta....


Nasi tu byli!


Nie dotarliśmy aż do samego mostu, ponieważ pilnowaliśmy tym razem odjazdu autobusu, który kursował tutaj dość rzadko, ale przeszliśmy się w tamtą stronę, docierając aż do Salhus.


Nasze dusze... turlanie... chmurki...
Chlip, chlip, zielone dachy... To takie piękne...

Asane:


Wieczorem dotarliśmy zmęczeni ale usatysfakcjonowani. Opowiedzieliśmy Wayne'owi o naszych przygodach i padliśmy do snu.

21 kwietnia- dzień ostatni. Stavkirke, lotnisko i do domu ;)

Rano Bergen pokazało nam swoją codzienną pogodę. Deszcz, mgła i mokrość wszędzie. Pierońsko zimno. Została nam jedna atrakcja do obejrzenia na naszej liście.

Wyruszyliśmy obejrzeć wierną rekonstrukcję spalonego przed dekadami Stavkirke. Bardzo piękny, w tajemniczej okolicy :)


 Wróciliśmy znowu do centrum Bergen. Obejrzeliśmy sobie jeszcze raz Bryggen, wchodząc w jego zakamarki.

Kupiliśmy po pamiąteczce :)
 
 ...i właściwie to się nudziliśmy :D

 Było na tyle zimno, że nie chciało nam się już nigdzie chodzić, poza tym skończyły nam sie pomysły gdzie jeszcze iść można. Kupiliśmy w McDonaldzie najdroższego hamburgera w życiu i grzaliśmy zadki wewnątrz lokalu.

 Potem wsiedliśmy w autobus, który jechał w pobliże lotniska, oczywiście zapomnieliśmy wysiąść na czas, jak zwykle :D więc objechaliśmy aż do pętli i wróciliśmy, gawędząc sobie z kierowcą :D

Jakby ktoś nie widział kiedyś wodnego ronda, to właśnie widzi:
Fajnie było, się skończyło.. Trzeba wracać. :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz